niedziela, 5 lipca 2015

68.

 Od kilku dni czułam się zdecydowanie gorzej niż zwykle. Sądziłam jednak, że to przemęczenie. W końcu od kilku dni nie spałam za dobrze - rola matki zobowiązuje. Staś miał kolki i cały czas płakał. Niby byliśmy z nim u lekarza, ale powiedział nam, że to normalne u małych dzieci, zalecił parzyć ziołowe herbatki i przeczekać to, bo powinno przejść. Nie pozostało nam więc nic innego, jak znosić to. Kiedy jednak kolki ustały, a ja zasłabłam po raz kolejny, poczułam, że coś jest nie tak. Zdecydowałam się pójść do lekarza i zrobić najpotrzebniejsze badania, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Nie wspominałam o niczym Wojtkowi, bo nie chciałam go niepotrzebnie martwić. Kiedy wychodziłam do przychodni, powiedziałam mu, że mam spotkanie w sprawie pracy. Nie zadawał zbędnych pytań, powiedział tylko, że pójdzie z dzieckiem do Kłosa i Wrony, którzy byli jeszcze na urlopie. Wiedziałam jak wspaniałymi wujkami są chłopaki, więc się ucieszyłam, że spędzą miło czas.

Lekarz stwierdził, że wyglądam bardzo źle, osłuchał mnie i zlecił badania krwi. Miałam przyjść jutro rano na czczo. Nie za bardzo mi to odpowiadało, ale skoro już postanowiłam, że sprawdzę co ze mną jest nie tak to nie miałam innego wyjścia i obiecałam przyjść następnego dnia.

Gdy wróciłam do domu chłopaków nie było. W sumie to nawet lepiej, będę miała czas, żeby posprzątać i ugotować obiad. Tak, w końcu nauczyła się gotować. Bycie młodą matką i przyszłą żoną jednak zobowiązuje. Właśnie skończyłam sprzątać, kiedy do mieszkania weszło czterech wspaniałych. 
-O proszę! Widzę, że idealnie trafiliśmy - powiedział zadowolony Kłos.
-To co dobrego nam ugotowałaś, mamo? - zapytał Wrona.
-Zupę z dyni i kurczaka faszerowanego.
-Brzmi pysznie - uśmiechnął się Wojtek i pocałował mnie w policzek.
-Ciekawe czy tak samo smakuje - zaśmiał się.
Stanisław usnął, więc Włodarczyk zaniósł  go do łóżeczka, przykrył i mogliśmy w spokoju zjeść.
-Wiesz co Amelka? - zaczął wyszczerzony Karol.
-Słucham ja ciebie. 
-Z dnia na dzień gotujesz coraz lepiej - uśmiechnął się promiennie.
-Staram się - zaśmiałam się.
-Uważam, że powinniśmy przychodzić jadać do was częściej. Zawsze zamawiamy pizze albo jakieś inne śmieciowe żarcie, a u was, dobre, pożywne i zdrowe, idealne dla sportowców.
-Nasze mieszkanie, a przede wszystkim kuchnia, zawsze stoi dla was otworem.

Zjedliśmy a chłopaki postanowili zostać u nas dłużej i pobawić Stasia. Karol był nim niezwykle zachwycony.
-Nie no, on jest coraz bardziej przystojny. Myślę, że niedługo dogoni chrzestnego - mówił z całkowitą powagą.
-Nie wiem czy mam mu gratulować czy współczuć - śmiał się z niego Wrona.
-Zazdrościsz, oj zazdrościsz Andrzejku! 
-Myślę, że powinniśmy ustalić co on będzie robił w przyszłości - rzucił pomysłem Kłos.
-To nie jest taki głupi pomysł - wtrącił się Wojtek.
-Myślę, że będziemy jego osobistymi trenerami siatkówki, ale do klubu też warto go zapisać, może do naszej szkółki? - zaproponował Andrzej. 
-No pewnie! - przytaknął Karol.
-Wyszkolimy go na najlepszego zawodnika w Polsce! - dodał zachwycony Wojtek. 
-Po takich trenerach nie może być inaczej - wtrąciłam ze śmiechem, a kiedy zobaczyłam ich miny, wycofałam się z pokoju.
-Ewentualnie jak nie będzie chciał pójść w siatkówkę to może być koszykarzem...
-...no w ostateczności piłkarzem, ale wtedy to słabo.
-W reprezentacji się raczej nie pokaże, bo to drewniaki.

 Następnego dnia wyszłam z domu kiedy Wojtek jeszcze spał. Szybko załatwiłam wszystko w przychodni i wróciłam do domu z ciepłym pieczywem, kupionym w pobliskiej piekarni. Zrobiłam śniadanie dla Wojtka, mleko dla Stasia i wróciłam do sypialni. Włodarczyk już nie spał, tylko patrzył na mnie pytająco.
-Coś nie tak? - zapytałam.
-Dziwnie się ostatnio zachowujesz. Wszystko w porządku? - widać było po nim, że się martwi.
-Skąd to pytanie? - spojrzałam na niego zdziwiona - wszystko jest dobrze - starałam się uśmiechnąć promiennie.
-Hmm, nie wydaje mi się.
-Przestań szukać dziury w całym. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gdyby nie było na pewno wiedział być o wszystkim pierwszy - zapewniłam go.
-Mam nadzieję - dopiero teraz obdarzył mnie tym swoim Wojtkowym uśmiechem.

dwa dni później

*dzwoni telefon* 
 -Pani Amelia Wilk? 
-Zgadza się, a o co chodzi? - byłam zaskoczona.
-Witam. Dzwonię z przychodni, pani wyniki właśnie przyszły. 
-I jak? Wszystko w porządku? - zapytałam.
-To nie jest rozmowa na telefon. Proszę przyjść jak najszybciej. To bardzo ważne.
-Coś nie tak? - byłam przerażona, nie wiedziałam czego się spodziewać.
-Wszystkiego dowie się pani na miejscu.
-No dobrze, postaram się przyjść jeszcze dziś.
-Czekam na panią. Do widzenia.
Zaniepokoił mnie ten telefon. W głowie miałam najczarniejsze scenariusze. Wiedziałam, że coś wyszło nie tak jak powinno. Czułam to, dlatego nie chciałam zwlekać i jak najszybciej postanowiłam iść do przychodni. Chłopcy byli akurat na spacerze, więc wykorzystałam okazję i poszłam do lekarza. Kiedy weszłam do środka, nie było wielu osób. Zapytałam w recepcji o "mojego" lekarza. Akurat nie miał pacjentów i mogłam wejść od razu.
-Dzień dobry - przywitałam się.
-Nazwisko?
-Wilk, Amelia Wilk.
-O dzień dobry - obdarzył mnie smutnym uśmiechem - niech pani siada. Bardzo dobrze, że pani tak szybko przyszła. 
-O co chodzi? - zapytałam oschle, nie miałam czasu na rozwodzenie się na temat tego, że przyszłam.
-Nie mam dla pani dobrych informacji.
-No to słucham - byłam lekko poirytowana tym, że tak przeciąga, chciałam wiedzieć od razu.
-To co teraz powiem może dla pani zabrzmieć jak wyrok, proszę jednak...
-Wydusi pan to wreszcie z siebie? - przerwałam mu wywód.
-...proszę jednak pamiętać, że ...- ciągnął dalej niewzruszony. 
-Że co? 
-...że to nir koniec świata. Z badań wynika jednoznacznie iż ma pani ostrą białaczkę limfoblastyczną.
-Słucham?! - zapytałam przerażona. 
-Uratować panią może jedynie przeszczep szpiku. 
-Nie, nie wierzę w to. To nie jest możliwe. Nie czuję się aż tak źle. Może potrzebne będą jakieś dodatkowe badania?
-Niestety, diagnoza jest ostateczna, ale proszę się nie załamywać i być dobrej myśli, na pewno...
-Jak mam być dobrej myśli, no jak?! Mówi mi pan, że mam białaczkę i to ostrą białaczkę, a ja mam się cieszyć. Nie wiadomo czy znajdzie się dawca, nie wiadomo jak długo przeżyję, a pan mi mówi, że mam być dobrej myśli?!   
-Proszę się nie denerwować, to nic nie da.
-Przepraszam - powiedziałam, a po policzkach zaczęły płynąć mi gęste łzy.
-Pani Amelio, proszę się nie zamartwiać.
-Co teraz ze mną będzie panie doktorze? - zapytałam ze smutkiem.
-Musi pani jak najszybciej trafić do szpitala, najlepiej dziś lub jutro. 
-Proszę niech pan mi da trochę czasu na pożegnanie się z rodziną.
-W pani sytuacji każdy dzień zwłoki może okazać się..
-Proszą pana tylko o jeden dzień Nie mogę od nich odejść tak po prostu. Jeden dzień... błagam. 
-Dobrze, w takim razie proszę się stawić jutro po południu w instytucie w Łodzi, tam zajmie się panią jedna z najlepszych specjalistek w Polsce, Alicja..
-Wilk - dokończyłam za niego - obawiam się, że się nie zajmie.
-Dlaczego? - by zdziwiony - już z nią rozmawiałem.
-Z tego co wiem, matka nie może leczyć córki...
-To pani matka?
-Tak - powiedziałam spokojnie.
-W takim razie poszukam kogoś innego.
-Dziękuję panu bardzo, a teraz jeśli mogę, chciałabym wrócić do domu.
-Proszę bardzo. Do zobaczenia jutro!
-Do widzenia - powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy opuściłam budynek przychodni nie za bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Teraz kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać, kiedy zaczęło być dobrze i udało nam się wyjść na prostą, musiało się wydarzyć coś takiego. Nagle cały świat zwalił mi się na głowę. Nie potrafiłam wyobrazić sobie jak poinformuję o tym Wojtka. Jak miałam mu to powiedzieć, żeby go nie zranić, żeby nie cierpiał tak jak ja? Jak miałam przekazać mu wiadomość o tym, że umieram? Chciałam do maksimum wykorzystać czas jaki nam został. Gdy weszłam do mieszkania Wojtek był w środku, Stasia zostawił u chrzestnego i podobno świetnie się tam bawili. Nawet lepiej, że go nie było, mogłam porozmawiać z Wojtkiem na spokojnie. Nie wiedziałam jednak jak mam zacząć. Zamiast powiedzieć cokolwiek, po prostu podeszłam do niego i go przytuliłam. 
-Ej, skarbie - spojrzał na mnie troskliwie - co jest? 
-Nic - wzruszyłam ramionami, nie byłam gotowa, żeby powiedzieć mu o wszystkim - cieszę się, że cię mam, naprawdę. Kocham cię.
-Ja też ciebie kocham, ale widzę, że coś jest nie tak - był naprawdę zmartwiony.
-Wszystko jest dobrze - skłamałam, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy, szybko je otarłam z nadzieją, że nie zauważy, ale nic nie umknie jednak jego uwadze.
-Powiedz mi o co chodzi, proszę.
-Wojtuś, ja.. ja umieram. 
-Co, co się dzieje? - zrobił przerażoną minę.
-Mam ostrą białaczkę. Jutro muszę jechać do szpitala. Nie wiadomo kiedy z niego wyjdę...
-Jak to? Amelka! To niemożliwe! Powiedz mi, że to niemożliwe! - kiedy nie odpowiedziałam kontynuował - to nie może tak być rozumiesz, nie może?
-To pewne Wojtuś, nic nie mogę poradzić - powiedziałam i rozpłakałam się na dobre.
-Nie mogę cię stracić, nie mogę! Rozumiesz to? Jesteś dla mnie wszystkim, kocham cię najmocniej na świecie! - krzyczał a w oczach miał łzy, widziałam w nich cholerny ból i bezradność.
-Ja ciebie też Wojtuś, ja ciebie też.
 
Resztę dnia spędziliśmy bawiąc się ze Stasiem. Nie wyobrażałam sobie nawet tego jak zniesiemy rozłąkę. Staszek był przecież jeszcze taki malutki, nie mogłam go zostawić. Chciałam patrzeć jak rośnie, jak robi pierwsze kroki i wypowiada pierwsze słowa. Chciałam być z nim w najważniejszych momentach jego życia, być jego częścią, ale nie mogłam. Los brutalnie nas rozdzielił i już jutro muszę się z nim pożegnać, z nim i z Wojtkiem. Z dwoma najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. To było dla mnie straszne i nijak nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie chciałam się z nimi rozstawać, nie w takim momencie. Wiedziałam, że muszę być silna w końcu mam dla kogo walczyć. Włodarczyk cały czas mnie wspierał, zapewniał, że z tego wyjdę, obiecał też, że zawiezie mnie jutro do Łodzi. Rano obudziłam się i byłam przerażona jak jeszcze nigdy wcześniej, nie chodziło o samo to, że idę do szpitala, ale o to, że muszę zostawić Wojtka samego z Małym. Nie chciałam też mówić nic Kłosowi i Wronie, ale musiałam się z nimi pożegnać. Poszłam do nich rano, kiedy jeszcze spali, wiedziałam, że potem wyjeżdżają i już nie będzie okazji. Pukałam kilka razy, ale nie otwierali, nie dawałam jednak za wygraną, obudziłam ich. Kiedy mnie zobaczyli byli nieco zaskoczeni. Weszłam do środka i ich przytuliłam, każdego z osobna, powiedziałam jeszcze, że widzimy się niebawem. Byli zszokowani i nie za bardzo wiedzieli co się dzieje. Poprosiłam ich jeszcze, żeby pomogli Wojtkowi w opiece nad dzieckiem. Pożegnałam się z nimi jeszcze raz i wyszłam zostawiając ich osłupiałych w mieszkaniu.
Najgorsze było jednak pożegnanie z Wojtkiem i Stasiem pod szpitalem. Płakałam ja, płakał Włodarczyk, a do tego nawet Staś, któremu udzieliła się nasza rozpacz. Starałam się być silna, ale za nic mi nie wychodziło. Coś we mnie pękło, nie potrafiłam nawet udawać, że się nie boję, że wierzę w to, że będzie dobrze. Przytuliłam po raz ostatni Staszka, pożegnałam się z Wojtkiem i odeszłam. Coś jednak kazało mi wrócić. Jeszcze raz rzuciłam mu się w ramiona, jeszcze raz poczułam smak jego ust, jeszcze raz byłam z nim naprawdę blisko. Miałam nadzieję, że nie są to nasze ostatnie wspólne chwile. 

-Bardzo Cię kocham - powiedziałam i ponownie wpiłam się w jego usta.
-Ja ciebie też - odpowiedział i przytulił mnie mocniej do siebie, widziałam jak walczy z tym, by nie okazać słabości, ale mu się nie udawało, płakał jak małe dziecko - obiecaj mi, że z tego wyjdziesz, że wszystko będzie dobrze. 
-Chciałabym, naprawdę bym chciała. 
-I tak będzie. 
-Muszę już iść Wojtuś, zajmij się Małym. 
-Dobrze, bądź spokojna. Jutro do ciebie przyjadę, nie martw się. 
Musiałam już iść, nie było odwrotu. Kiedy odchodziłam nie mogłam nawet się odwrócić, chyba serce pękło by mi na pół. Los wystawił nas na trudną próbę, jeśli przetrwamy nawet to, to będziemy razem już zawsze.

_________________________________________________
Zapraszam, powolutku zbliżam się do końca. Jeszcze 2-4, rozdziały i finito. 

3 komentarze:

  1. Rozdział świetny:) Czekam na więcej. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemnie mi się czyta to opowiadanie. Niektóre treści są takie...podobne i nudne... (nie obrażając nikogo) a tutaj tego nie ma. Mogłabym tak czytać i czytać... Jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądał epilog, mam nadzieję, że się nad nami zlitujesz i będzie o ślubie, a nie pogrzebie ;)
    Pozdrawiam :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Aa... no i zapraszam do siebie :D
    http://gdy-zapada-noc-szukajmy-slonca-krainy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń