wtorek, 14 lipca 2015

69.

Pierwsze co dostrzegłam po wejściu do szpitala to załamana mama i tata. Wiedziałam, że lekarz z przychodni już ich poinformował, w końcu był dobrym znajomym matki. Przed nimi starałam się być silna, chciałam im za wszelką cenę pokazać, że się nie załamałam, że wierzę, że będzie dobrze. Starałam się ich nawet pocieszyć, wbrew sobie wmawiałam im, że wszystko będzie dobrze, że jakoś to się ułoży. Pożegnałam się z nimi i zabrano mnie na oddział. Gdzie byłam z innymi chorymi, od świata oddzielała nas szklana szyba, kontakty miały zostać ograniczone do minimum. To miał być mój "dom" na najbliższy czas. Nie chciałam tego, cholernie tego nie chciałam. Bałam się, że być może już nigdy stąd nie wyjdę żywa...

dwa tygodnie później

Leczenie rozpoczęło się od sterydów. Wszystko przebiegało gładko i zgodnie z planem. Byłam pełna optymizmu, w tym momencie uwierzyłam, że możliwe jest wyjście z tego gówna. Byłam silna, robiłam to dla Wojtka, który przez ostatni czas był w szpitalu niemal codziennie. Spędzał tu każdą wolną chwilę. Stasiem, za którym ogromnie tęskniłam zajmowali się Kłos z Wroną i Paulina z Mariuszem, byłam im za to wdzięczna. Wiadomo, że wolałabym mieć syna przy sobie, ale nie mogłam go narażać, jest jeszcze zbyt malutki. Z jednej strony cieszyłam się, że Wojtek jest ze mną, z drugiej jednak nie chciałam, żeby oglądał mnie w takim stanie. Widziałam jak bardzo go to boli. Nie chciałam, żeby cierpiał, starał się tego nie okazywać, ale oczy zdradzały wszystko.

Pocieszające było jednak to, że pogodził się z moją matką. Podobno to ona wyciągnęła pierwsza rękę. Zaproponowała mu nawet, żeby u nich zamieszkał, bo i tak codziennie jest w Łodzi, ale się nie zgodził. Ma obowiązki w klubie, musi stawiać się na treningach, oderwać się choć na chwilę od tego wszystkiego. Cieszyłam się, że między nimi jest już dobrze, przynajmniej o to mogłam być spokojna.

{ Wojtek }

Od dłuższego czasu widziałem, że coś się dzieje, a jednak nie zareagowałem. Plułem sobie teraz w brodę, mogłem zrobić cokolwiek...

Kiedy powiedziała mi, że jest chora, myślałem, że żartuje, byłem tego pewien. To było dla mnie nie do przyjęcia. Nagle cały świat mi się zawalił. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Chciałem być silny, pokazać jej, że jestem twardzielem, bo w końcu chłopaki nie płaczą, no nie? Nie udało się. Płakałem jak dziecko. Kochałem ją, tak cholernie ją kochałem, nie mogłem pozwolić na to, żeby jej nie było. Nie mogłem jej stracić. Wiedziałem, że to ta jedna, jedyna, na całe życie. Chciałem się z nią ożenić, mieć kolejne dziecko, a może nawet dzieci. Byłem wściekły na los, że chce mi to wszystko zabrać, że chce mi zabrać JĄ. Nie umiałem pogodzić się z tym, że ONA, mój największy skarb, może odejść. Kiedy zawiozłem ją do szpitala, cholernie się bałem. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać, to było najgorsze pożegnanie w moim życiu. Kiedy odchodziła, nie mogłem powstrzymać łez, zaczekałem aż zniknie za drzwiami. Tak bardzo chciałem być wtedy przy niej, ale nie mogłem. Muszę zająć się naszym synem. Kiedy zniknęła zabrałem Stasia i wróciłem do Bełchatowa. Pod mieszkaniem spotkałem Karola i Andrzeja, byli przerażeni.

-Wojtek, kurwa. O co w tym wszystkim chodzi, gdzie do cholery jest Amelia? - zaczął zdenerwowany Karol.
-Rozstaliście się? - zapytał przerażony Wrona.

-Wejdźcie do środka, nie będziemy chyba rozmawiać na klatce - przedłużałem jak tylko mogłem, by nie mówić im bolesnej prawdy.
-No mów, co się dzieje?!
-Kurwa, Wojtek. Przyjaźnimy się i chyba mamy prawo wiedzieć!
-Amelka jest bardzo chora, ma białaczkę, właśnie zawiozłem ją do szpitala do Łodzi - powiedziałem szybko, a oni zamilkli, żaden z nich się nie odezwał, dopiero po chwili głos zabrał Kłos:
-P-powiedz, że t-to nie p-prawda.
-Wyglądam jakbym żartował?

Nie musieli nic więcej mówić, wiedzieli, że nie żartuję. Byli w szoku, widziałem po nich, że to analizują, jakby nie mogło to do nich dotrzeć. Zastanawiali się co powiedzieć, ale przecież i tak nie było słów, które mogłyby wyrazić co czują.

-Co teraz? - powiedział nagle Andrzej.
-Musi przejść chemioterapię, chyba potrzebny będzie szpik, nie wiem jeszcze za wiele, ale mam jutro badania, sprawdzą czy mogę być dawcą.
-Jedziemy z tobą, cała drużyna jedzie, na pewno wszyscy będą chcieli jakoś pomóc.
-Zaangażujemy więcej ludzi, jeśli będzie trzeba poprosimy kibiców, na pewno znajdzie się jakieś rozwiązanie.
-Wszystko będzie dobrze, rozumiesz?
 

Przytaknąłem chociaż cholernie bałem się, że dobrze nie będzie, że coś pójdzie nie tak. Musiałem jednak być dobrej myśli, wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży.

{ Amelia, kila dni przed pierwszą chemią }

Minęło trochę czasu, lekarze mówili, że wszystko idzie dobrze i niedługo podadzą mi pierwszą chemię, bałam się, ale wiedziałam, że to jedyna droga do wyjścia z tego gówna. Leżąc tu straciłam rachubę czasu, każdy dzień wyglądał tak samo. Wojtek przychodził i odchodził, wyglądał coraz gorzej, nie chciałam, żeby ze mną siedział, pragnęłam, żeby był szczęśliwy, a w tym momencie ja tego szczęścia mu dać nie mogłam. Cały czas była też przy mnie matka, z którą teraz miałam nieco lepszy kontakt. Szkoda, że dopiero w takich okolicznościach, udało nam się pogodzić. Od czasu do czasu wpadali też siatkarze, najczęściej Kłos z Wroną, którzy byli naprawdę silni albo dobrze udawali. Za każdym razem kiedy przychodzili poprawiał mi się humor. To niesamowici mężczyźni. Przychodził Przemek, Bartman, a dziś przyleciał nawet Kubiak z Turcji. Wieści, a szczególnie te złe, szybko się rozchodzą. Ktoś zapukał, pomyślałam, że to pewnie Wojtek lub mama, ewentualnie ktoś do mojej "współlokatorki". Kiedy wszedł zatkało mnie, nie wiedziałam co mam powiedzieć ani jak się zachować. Podszedł bliżej i przywitał się.

-Cześć Amelka - spojrzał na mnie tym swoim smutnym wzrokiem.
-Witaj - próbowałam się uśmiechnąć, ale jedyne na co było mnie stać to dziwny grymas na twarzy. Kubiak jednak zignorował go, a na sali zapanowała niezręczna cisza. Widziałam, że Michał chce coś powiedzieć, ale nie może dobrać odpowiednich słów, nie wie jak zacząć. Postanowiłam mu to ułatwić i to ja odezwałam się pierwsza:
-Miło, że przyleciałeś.
-Wolałbym, żeby nasze spotkanie odbyło się w innych okolicznościach, w innym miejscu... - w jego oczach pojawiły się łzy.
-Uwierz, że nie jestem tu z własnej woli i też trochę inaczej wyobrażałam sobie to wszystko - odparłam sarkastycznie.
-Przepraszam jeśli cię zdenerwowałem. Długo zastanawiałem się czy przyjeżdżać tu, czy nie... Odkąd się dowiedziałem biłem się z myślami, nie wiedząc co mam zrobić. Wiedziałem, że muszę tu być, żeby pokazać ci, że mi na tobie zależy, z drugiej jednak strony nie byłem pewien jak zareagujesz, czy w ogóle będziesz chciała mnie widzieć i ze mną rozmawiać.
-Na prawdę cieszę się, że cię widzę - tym razem udało mi się posłać mu szczery uśmiech - dawno cię nie widziałam, opowiadaj co u ciebie - zachęciłam go.
-Myślę, że na takie rozmowy jeszcze przyjdzie czas, wolałbym wiedzieć co u ciebie, Zbyszek nie mówił mi zbyt wiele, bo sam za dużo nie wiedział.
-Przyjdzie czas? Michał, ja nie wiem czy ja dożyję następnej rozmowy z tobą - w oczach stanęły mi łzy - dlatego chciałabym wiedzieć co u ciebie, chciałabym się z tobą pogodzić, chciałabym też, żebyśmy znów byli przyjaciółmi, ja wiem, że to nie jest dobry moment i że ciebie skrzy...
-Zapomnij o tym - przerwał mi.
-Wiem, że cię skrzywdziłam - kontynuowałam, nie zwracając na niego uwagi - nie chciałam jednak tego. Nigdy nie chciałam, żebyś cierpiał przeze mnie. Kocham Wojtka, zawsze go kochała, ale i ty nie jesteś mi obojętny, zresztą nigdy nie byłeś. Jesteś dla mnie kimś naprawdę wyjątkowym, kimś więcej niż przyjacielem, traktuję cię jak brata, nie chciałam, żeby to wszystko się zepsuło, żeby tak wyszło i było jak jest teraz - rozpłakałam się totalnie.
-Nie płacz, proszę - złapał mnie za brodę i zmusił abym spojrzała mu w oczy - wszystko jest w porządku - zapewnił.
-Misiek nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało!
-Mi ciebie też - powiedział i przyciągnął mnie do siebie, a potem mocno przytulił.

W tym jakże idealnym momencie do sali wszedł Wojtek, który był mocno zdziwiony i zdezorientowany przez to co zobaczył.

-O co tu chodzi? - zapytał patrząc gniewnie na Kubiaka - możecie mi to kurwa wytłumaczyć? - powtórzył pytanie, gdy nie uzyskał odpowiedzi na poprzednie.
-Przyjechałem tu, żeby odwiedzić PRZYJACIÓŁKĘ, która jest chora - powiedział Kubiak patrząc mu wyzywająco, prosto w oczy.
-Hmmm, ciekawe. Od razu musisz ją przytulać w TAKI sposób? - nie ukrywał poirytowania Wojtek.
-W jaki sposób?
-Ty już dobrze wiesz jaki - odpowiedział i spojrzał na mnie ze smutkiem - chciałem z tobą posiedzieć, ale widzę, że znalazłaś sobie już nowego kompana, nic tu po mnie, nie będę przeszkadzał, cześć - ruszył w stronę drzwi.
-Wojtek Włodarczyk! - krzyknęłam kiedy złapał za klamkę.
-Tak? - odwrócił się i spojrzał pytająco.
-Nie zachowuj się jak obrażalski dupek i chodź tu.
-Ja już i tak będę się zbierał, wpadnę jeszcze niedługo, trzymaj się - pocałował mnie w policzek, powodując tym jeszcze większy gniew u Wojtka i wyszedł.
-Co to miało znaczyć? - zapytał patrząc na mnie gniewnie.
-Uspokój się - poprosiłam go - możesz zachowywać się normalnie?
-Czego on tu chciał i dlaczego cię przytulał?

-Przyleciał specjalnie, kiedy dowiedział się o wszystkim. Pogodziliśmy się.
-Dlatego od razu musiał się na ciebie rzucać i cię przytulać? - ironizował dalej.
-Nikt na nikogo się nie rzucał, proszę cię Wojtek. 
-Widziałem jak on na ciebie pa.. - nie dałam mu dokończyć i po prostu wpiłam się w jego usta, nie powinnam tego robić, ale miałam dosyć jego ględzenia.
-Hmm.. to było miłe - powiedział po chwili - ale muszę zadać ci jedno pytanie. 
-No? 
-Czujesz coś do niego? 
-Tak - popatrzyłam mu prosto w oczy. 
-Wiedziałem... 




{ Wojtek } 


Poszedłem do niej, niby jak zawsze, ale jednak chciałem z nią dziś porozmawiać o czymś dla nas obojga ważnym, czyli o ślubie. Wiedziałem, że to nie jest najlepsza pora, żeby poruszać ten temat, ale kochałem ją bezgranicznie, chciałem, żeby była moją żoną i chciałem, żeby stało się to jak najszybciej. Zadowolony szedłem dobrze znanym mi korytarzem Łódzkiego szpitala, od jakiegoś miesiąca bywałem tu niemal codziennie i za każdym razem szedłem to samą drogą. Wszedłem do sali bez pukania, zazwyczaj tego nie robiłem. Tym razem chyba jednak powinienem, bo to co tam zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Znowu on, blisko niej. Od razu zapytałem o co chodzi, ale nie raczyli mi odpowiedzieć. Byłem wściekły, nie mogłem patrzeć na nich razem. Kubiak pojawił się po raz kolejny. Nie może opuścić żadnej okazji, żeby nas rozdzielić, miałem tego dosyć. Nie doczekałem się porządnych wyjaśnień, więc postanowiłem wyjść, nic tam po mnie.
-Wojtek Włodarczyk! - krzyknęła wtedy moja wybranka, odwróciłem się mierząc ją gniewnym, przepełnionym smutkiem spojrzeniem. Kazała mi zostać, a Michał chyba zrozumiał, że nie jest tu mile widziany i wyszedł. Kiedy zniknął, chciałem, żeby mi to wszystko wyjaśniła. Zaczęła się tłumaczyć, ale byłem na nią wściekły. Kiedy po raz kolejny próbowałem coś powiedzieć, zatkała mi usta pocałunkiem. Tak bardzo pragnąłem jej ust, chciałem, żeby ten moment trwał wieczność. Po chwili odsunąłem się i zapytałem, czy coś do niego czuje.  Kiedy odpowiedziała, że TAK zamurowało mnie.
-Wiedziałem... - odparłem. Byłem wściekły, ręce zacisnęły mi się mimowolnie w pięści, ale starałem się zachować spokój, czekałem, aż ona w końcu coś powie. 
-Czuję do niego sympatię, ogromną sympatię, w końcu jest moim przyjacielem, głupku - zaśmiała się, w taki sposób jaki lubiłem najbardziej. 
-Widzę, że żarty się ciebie trzymają - udawałem obrażonego, a ona przysunęła się do mnie i przytuliła bardzo mocno.

niedziela, 5 lipca 2015

68.

 Od kilku dni czułam się zdecydowanie gorzej niż zwykle. Sądziłam jednak, że to przemęczenie. W końcu od kilku dni nie spałam za dobrze - rola matki zobowiązuje. Staś miał kolki i cały czas płakał. Niby byliśmy z nim u lekarza, ale powiedział nam, że to normalne u małych dzieci, zalecił parzyć ziołowe herbatki i przeczekać to, bo powinno przejść. Nie pozostało nam więc nic innego, jak znosić to. Kiedy jednak kolki ustały, a ja zasłabłam po raz kolejny, poczułam, że coś jest nie tak. Zdecydowałam się pójść do lekarza i zrobić najpotrzebniejsze badania, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Nie wspominałam o niczym Wojtkowi, bo nie chciałam go niepotrzebnie martwić. Kiedy wychodziłam do przychodni, powiedziałam mu, że mam spotkanie w sprawie pracy. Nie zadawał zbędnych pytań, powiedział tylko, że pójdzie z dzieckiem do Kłosa i Wrony, którzy byli jeszcze na urlopie. Wiedziałam jak wspaniałymi wujkami są chłopaki, więc się ucieszyłam, że spędzą miło czas.

Lekarz stwierdził, że wyglądam bardzo źle, osłuchał mnie i zlecił badania krwi. Miałam przyjść jutro rano na czczo. Nie za bardzo mi to odpowiadało, ale skoro już postanowiłam, że sprawdzę co ze mną jest nie tak to nie miałam innego wyjścia i obiecałam przyjść następnego dnia.

Gdy wróciłam do domu chłopaków nie było. W sumie to nawet lepiej, będę miała czas, żeby posprzątać i ugotować obiad. Tak, w końcu nauczyła się gotować. Bycie młodą matką i przyszłą żoną jednak zobowiązuje. Właśnie skończyłam sprzątać, kiedy do mieszkania weszło czterech wspaniałych. 
-O proszę! Widzę, że idealnie trafiliśmy - powiedział zadowolony Kłos.
-To co dobrego nam ugotowałaś, mamo? - zapytał Wrona.
-Zupę z dyni i kurczaka faszerowanego.
-Brzmi pysznie - uśmiechnął się Wojtek i pocałował mnie w policzek.
-Ciekawe czy tak samo smakuje - zaśmiał się.
Stanisław usnął, więc Włodarczyk zaniósł  go do łóżeczka, przykrył i mogliśmy w spokoju zjeść.
-Wiesz co Amelka? - zaczął wyszczerzony Karol.
-Słucham ja ciebie. 
-Z dnia na dzień gotujesz coraz lepiej - uśmiechnął się promiennie.
-Staram się - zaśmiałam się.
-Uważam, że powinniśmy przychodzić jadać do was częściej. Zawsze zamawiamy pizze albo jakieś inne śmieciowe żarcie, a u was, dobre, pożywne i zdrowe, idealne dla sportowców.
-Nasze mieszkanie, a przede wszystkim kuchnia, zawsze stoi dla was otworem.

Zjedliśmy a chłopaki postanowili zostać u nas dłużej i pobawić Stasia. Karol był nim niezwykle zachwycony.
-Nie no, on jest coraz bardziej przystojny. Myślę, że niedługo dogoni chrzestnego - mówił z całkowitą powagą.
-Nie wiem czy mam mu gratulować czy współczuć - śmiał się z niego Wrona.
-Zazdrościsz, oj zazdrościsz Andrzejku! 
-Myślę, że powinniśmy ustalić co on będzie robił w przyszłości - rzucił pomysłem Kłos.
-To nie jest taki głupi pomysł - wtrącił się Wojtek.
-Myślę, że będziemy jego osobistymi trenerami siatkówki, ale do klubu też warto go zapisać, może do naszej szkółki? - zaproponował Andrzej. 
-No pewnie! - przytaknął Karol.
-Wyszkolimy go na najlepszego zawodnika w Polsce! - dodał zachwycony Wojtek. 
-Po takich trenerach nie może być inaczej - wtrąciłam ze śmiechem, a kiedy zobaczyłam ich miny, wycofałam się z pokoju.
-Ewentualnie jak nie będzie chciał pójść w siatkówkę to może być koszykarzem...
-...no w ostateczności piłkarzem, ale wtedy to słabo.
-W reprezentacji się raczej nie pokaże, bo to drewniaki.

 Następnego dnia wyszłam z domu kiedy Wojtek jeszcze spał. Szybko załatwiłam wszystko w przychodni i wróciłam do domu z ciepłym pieczywem, kupionym w pobliskiej piekarni. Zrobiłam śniadanie dla Wojtka, mleko dla Stasia i wróciłam do sypialni. Włodarczyk już nie spał, tylko patrzył na mnie pytająco.
-Coś nie tak? - zapytałam.
-Dziwnie się ostatnio zachowujesz. Wszystko w porządku? - widać było po nim, że się martwi.
-Skąd to pytanie? - spojrzałam na niego zdziwiona - wszystko jest dobrze - starałam się uśmiechnąć promiennie.
-Hmm, nie wydaje mi się.
-Przestań szukać dziury w całym. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gdyby nie było na pewno wiedział być o wszystkim pierwszy - zapewniłam go.
-Mam nadzieję - dopiero teraz obdarzył mnie tym swoim Wojtkowym uśmiechem.

dwa dni później

*dzwoni telefon* 
 -Pani Amelia Wilk? 
-Zgadza się, a o co chodzi? - byłam zaskoczona.
-Witam. Dzwonię z przychodni, pani wyniki właśnie przyszły. 
-I jak? Wszystko w porządku? - zapytałam.
-To nie jest rozmowa na telefon. Proszę przyjść jak najszybciej. To bardzo ważne.
-Coś nie tak? - byłam przerażona, nie wiedziałam czego się spodziewać.
-Wszystkiego dowie się pani na miejscu.
-No dobrze, postaram się przyjść jeszcze dziś.
-Czekam na panią. Do widzenia.
Zaniepokoił mnie ten telefon. W głowie miałam najczarniejsze scenariusze. Wiedziałam, że coś wyszło nie tak jak powinno. Czułam to, dlatego nie chciałam zwlekać i jak najszybciej postanowiłam iść do przychodni. Chłopcy byli akurat na spacerze, więc wykorzystałam okazję i poszłam do lekarza. Kiedy weszłam do środka, nie było wielu osób. Zapytałam w recepcji o "mojego" lekarza. Akurat nie miał pacjentów i mogłam wejść od razu.
-Dzień dobry - przywitałam się.
-Nazwisko?
-Wilk, Amelia Wilk.
-O dzień dobry - obdarzył mnie smutnym uśmiechem - niech pani siada. Bardzo dobrze, że pani tak szybko przyszła. 
-O co chodzi? - zapytałam oschle, nie miałam czasu na rozwodzenie się na temat tego, że przyszłam.
-Nie mam dla pani dobrych informacji.
-No to słucham - byłam lekko poirytowana tym, że tak przeciąga, chciałam wiedzieć od razu.
-To co teraz powiem może dla pani zabrzmieć jak wyrok, proszę jednak...
-Wydusi pan to wreszcie z siebie? - przerwałam mu wywód.
-...proszę jednak pamiętać, że ...- ciągnął dalej niewzruszony. 
-Że co? 
-...że to nir koniec świata. Z badań wynika jednoznacznie iż ma pani ostrą białaczkę limfoblastyczną.
-Słucham?! - zapytałam przerażona. 
-Uratować panią może jedynie przeszczep szpiku. 
-Nie, nie wierzę w to. To nie jest możliwe. Nie czuję się aż tak źle. Może potrzebne będą jakieś dodatkowe badania?
-Niestety, diagnoza jest ostateczna, ale proszę się nie załamywać i być dobrej myśli, na pewno...
-Jak mam być dobrej myśli, no jak?! Mówi mi pan, że mam białaczkę i to ostrą białaczkę, a ja mam się cieszyć. Nie wiadomo czy znajdzie się dawca, nie wiadomo jak długo przeżyję, a pan mi mówi, że mam być dobrej myśli?!   
-Proszę się nie denerwować, to nic nie da.
-Przepraszam - powiedziałam, a po policzkach zaczęły płynąć mi gęste łzy.
-Pani Amelio, proszę się nie zamartwiać.
-Co teraz ze mną będzie panie doktorze? - zapytałam ze smutkiem.
-Musi pani jak najszybciej trafić do szpitala, najlepiej dziś lub jutro. 
-Proszę niech pan mi da trochę czasu na pożegnanie się z rodziną.
-W pani sytuacji każdy dzień zwłoki może okazać się..
-Proszą pana tylko o jeden dzień Nie mogę od nich odejść tak po prostu. Jeden dzień... błagam. 
-Dobrze, w takim razie proszę się stawić jutro po południu w instytucie w Łodzi, tam zajmie się panią jedna z najlepszych specjalistek w Polsce, Alicja..
-Wilk - dokończyłam za niego - obawiam się, że się nie zajmie.
-Dlaczego? - by zdziwiony - już z nią rozmawiałem.
-Z tego co wiem, matka nie może leczyć córki...
-To pani matka?
-Tak - powiedziałam spokojnie.
-W takim razie poszukam kogoś innego.
-Dziękuję panu bardzo, a teraz jeśli mogę, chciałabym wrócić do domu.
-Proszę bardzo. Do zobaczenia jutro!
-Do widzenia - powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy opuściłam budynek przychodni nie za bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Teraz kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać, kiedy zaczęło być dobrze i udało nam się wyjść na prostą, musiało się wydarzyć coś takiego. Nagle cały świat zwalił mi się na głowę. Nie potrafiłam wyobrazić sobie jak poinformuję o tym Wojtka. Jak miałam mu to powiedzieć, żeby go nie zranić, żeby nie cierpiał tak jak ja? Jak miałam przekazać mu wiadomość o tym, że umieram? Chciałam do maksimum wykorzystać czas jaki nam został. Gdy weszłam do mieszkania Wojtek był w środku, Stasia zostawił u chrzestnego i podobno świetnie się tam bawili. Nawet lepiej, że go nie było, mogłam porozmawiać z Wojtkiem na spokojnie. Nie wiedziałam jednak jak mam zacząć. Zamiast powiedzieć cokolwiek, po prostu podeszłam do niego i go przytuliłam. 
-Ej, skarbie - spojrzał na mnie troskliwie - co jest? 
-Nic - wzruszyłam ramionami, nie byłam gotowa, żeby powiedzieć mu o wszystkim - cieszę się, że cię mam, naprawdę. Kocham cię.
-Ja też ciebie kocham, ale widzę, że coś jest nie tak - był naprawdę zmartwiony.
-Wszystko jest dobrze - skłamałam, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy, szybko je otarłam z nadzieją, że nie zauważy, ale nic nie umknie jednak jego uwadze.
-Powiedz mi o co chodzi, proszę.
-Wojtuś, ja.. ja umieram. 
-Co, co się dzieje? - zrobił przerażoną minę.
-Mam ostrą białaczkę. Jutro muszę jechać do szpitala. Nie wiadomo kiedy z niego wyjdę...
-Jak to? Amelka! To niemożliwe! Powiedz mi, że to niemożliwe! - kiedy nie odpowiedziałam kontynuował - to nie może tak być rozumiesz, nie może?
-To pewne Wojtuś, nic nie mogę poradzić - powiedziałam i rozpłakałam się na dobre.
-Nie mogę cię stracić, nie mogę! Rozumiesz to? Jesteś dla mnie wszystkim, kocham cię najmocniej na świecie! - krzyczał a w oczach miał łzy, widziałam w nich cholerny ból i bezradność.
-Ja ciebie też Wojtuś, ja ciebie też.
 
Resztę dnia spędziliśmy bawiąc się ze Stasiem. Nie wyobrażałam sobie nawet tego jak zniesiemy rozłąkę. Staszek był przecież jeszcze taki malutki, nie mogłam go zostawić. Chciałam patrzeć jak rośnie, jak robi pierwsze kroki i wypowiada pierwsze słowa. Chciałam być z nim w najważniejszych momentach jego życia, być jego częścią, ale nie mogłam. Los brutalnie nas rozdzielił i już jutro muszę się z nim pożegnać, z nim i z Wojtkiem. Z dwoma najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. To było dla mnie straszne i nijak nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie chciałam się z nimi rozstawać, nie w takim momencie. Wiedziałam, że muszę być silna w końcu mam dla kogo walczyć. Włodarczyk cały czas mnie wspierał, zapewniał, że z tego wyjdę, obiecał też, że zawiezie mnie jutro do Łodzi. Rano obudziłam się i byłam przerażona jak jeszcze nigdy wcześniej, nie chodziło o samo to, że idę do szpitala, ale o to, że muszę zostawić Wojtka samego z Małym. Nie chciałam też mówić nic Kłosowi i Wronie, ale musiałam się z nimi pożegnać. Poszłam do nich rano, kiedy jeszcze spali, wiedziałam, że potem wyjeżdżają i już nie będzie okazji. Pukałam kilka razy, ale nie otwierali, nie dawałam jednak za wygraną, obudziłam ich. Kiedy mnie zobaczyli byli nieco zaskoczeni. Weszłam do środka i ich przytuliłam, każdego z osobna, powiedziałam jeszcze, że widzimy się niebawem. Byli zszokowani i nie za bardzo wiedzieli co się dzieje. Poprosiłam ich jeszcze, żeby pomogli Wojtkowi w opiece nad dzieckiem. Pożegnałam się z nimi jeszcze raz i wyszłam zostawiając ich osłupiałych w mieszkaniu.
Najgorsze było jednak pożegnanie z Wojtkiem i Stasiem pod szpitalem. Płakałam ja, płakał Włodarczyk, a do tego nawet Staś, któremu udzieliła się nasza rozpacz. Starałam się być silna, ale za nic mi nie wychodziło. Coś we mnie pękło, nie potrafiłam nawet udawać, że się nie boję, że wierzę w to, że będzie dobrze. Przytuliłam po raz ostatni Staszka, pożegnałam się z Wojtkiem i odeszłam. Coś jednak kazało mi wrócić. Jeszcze raz rzuciłam mu się w ramiona, jeszcze raz poczułam smak jego ust, jeszcze raz byłam z nim naprawdę blisko. Miałam nadzieję, że nie są to nasze ostatnie wspólne chwile. 

-Bardzo Cię kocham - powiedziałam i ponownie wpiłam się w jego usta.
-Ja ciebie też - odpowiedział i przytulił mnie mocniej do siebie, widziałam jak walczy z tym, by nie okazać słabości, ale mu się nie udawało, płakał jak małe dziecko - obiecaj mi, że z tego wyjdziesz, że wszystko będzie dobrze. 
-Chciałabym, naprawdę bym chciała. 
-I tak będzie. 
-Muszę już iść Wojtuś, zajmij się Małym. 
-Dobrze, bądź spokojna. Jutro do ciebie przyjadę, nie martw się. 
Musiałam już iść, nie było odwrotu. Kiedy odchodziłam nie mogłam nawet się odwrócić, chyba serce pękło by mi na pół. Los wystawił nas na trudną próbę, jeśli przetrwamy nawet to, to będziemy razem już zawsze.

_________________________________________________
Zapraszam, powolutku zbliżam się do końca. Jeszcze 2-4, rozdziały i finito.