wtorek, 30 czerwca 2015

67.

{ jakiś czas później ... }

Staś rósł i był coraz bardziej podobny do Wojtka. Właściwie kiedy patrzyliśmy na zdjęcia Wojtka z dzieciństwa to nasz syn był identyczny. Początkowe obawy, że ojcem być może jednak jest Kubiak znikły. Michał nie dzwonił zbyt często, nie przeszkadzał nam. Kiedy przyjechał po świętach odwiedzić nas i zobaczył jak Mały podobny jest do Włodarczyka całkowicie odpuścił. Przestał też nalegać na testy DNA. Byłam mu wdzięczna za to, wiedziałam ile go to kosztuje, a mimo to uszanował nasze szczęście. Nie chciałam po raz kolejny tego rozdmuchiwać, to nie było łatwe dla żadnego z nas. Po jego wizycie nawet Wojtek stał się jakiś spokojniejszy. 
Przez ten czas od narodzin Staszka byłam cholernie przemęczona. Wojtek starał się i pomagał jak tylko miał chwilę czasu, ale wiedziałam, że nie mogę go za bardzo obarczać. Miał swoje sprawy, był siatkarzem i w domu więcej go nie było jak był. Kiedy już przyjeżdżał to chciałam, żeby odpoczął, wiedziałam jak jest mu ciężko. Za każdym razem kiedy się z nami żegnał był przygnębiony i miał wyrzuty sumienia. Zupełnie niepotrzebnie, bo przez ten czas bardzo zbliżyłam się z żoną Mariusza - Pauliną, która była fantastyczną kobietą i idealnie pasowała do Mariusza. Tworzyli naprawdę wspaniałą rodzinę. Pani Wlazły, często siedziała u nas w domu razem z Arkiem, który pomagał przy opiece nad Stasiem. Starał się jak tylko mógł. To był naprawdę uroczy widok.
W końcu przyszedł czas, żeby pomyśleć nad chrzcinami. Uzgodniliśmy z Wojtkiem, że ja wybiorę chrzestną, a on chrzestnego. Nie miałam z tym żadnego problemu, od razu poprosiłam o to Paulinę, która z chęcią się zgodziła. Włodarczyk miał jednak większy dylemat. Wiedział, że wybierze albo Karola albo Andrzeja, ale nie wiedział, którego z nich. Miał pewność, że gdy wybierze Andrzeja to Karol się obrazi, a jak Karola to Andrzej. Po długim namyśle zdecydował, że chrzestnym nie zostanie żaden z nich. Kiedy im to powiedział byli wściekli. Zarzekali się, że niezależnie od tego kto chrzestnym zostanie drugi przyjmie to na klatę i nie będzie miał o to pretensji. W takim wypadku Wojtek zdecydował się na Karola. Co jednak wywołało niemałą frustrację w Andrzeju, który na kilka dni przestał się odzywać. 

CHRZCINY 

-Stanisławie, ja ciebie chrzczę i w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. 
-Amen.

Mały był dzielny i w ogóle nie płakał. Cały czas się uśmiechał, a kiedy ksiądz polał mu głowę wodą święconą, zaczął się śmiać. Jak widać od razu upodobnił się do swojego chrzestnego. Karol zrobił Staszkowi niecodzienny prezent. Kupił mu całą wyprawkę, począwszy od skarpetek, a skończywszy na wózku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że każda, nawet najmniejsza rzecz oznaczona była logiem Skry lub napisem "I <3 Kłos" i siódemkami. 
-Rośnie nam wspaniały kibic od najmłodszych lat - popatrzył na niego Kłos z ogromną miłością - a w przyszłości to ty nas zastąpisz, to ty będziesz grał w naszym ukochanym klubie maluszku - dalej rozczulał się nad Staszkiem, z błogim uśmiechem na ustach.
-Tylko bądź trochę lepszym zawodnikiem niż twój chrzestny i szybciej dobiegaj do bloku 0 naśmiewał się z niego Wrona.
-Wiesz co Maleńki, tylko nie zapatruj się czasem na wujka Andrzeja, którego pozycja w klubie to "podawacz wody" ewentualnie "popychacz wózka z piłkami" - odgryzł się Karol, a Andrzej zbity z tropu dał sobie spokój i odszedł. Kłos natomiast nie opuszczał dziecka na krok, cały czas go zabawiał, nosił na rękach, przebierał, woził w wózku i śpiewał mu przyśpiewki Skry, które traktował jako kołysanki. To był naprawdę uroczy widok, do twarzy mu było z dzieckiem na rękach. Widać, że w przyszłości będzie dobrym ojcem.

6.05.2015r. 

Dziś był naprawdę ważny dzień dla nas wszystkich. Ostatni, decydujący o brązowym medalu Mistrzostw Polski 2014/2015 mecz. Musiałam na nim być. Umówiłam się z ojcem, że zajmie się Stasiem. Był zachwycony, że będzie mógł spędzić trochę czasu z wnukiem. Z wiadomych względów nie chciałam prosić matki, pokazywałam jej, że umiem sobie doskonale poradzić bez niej. W sumie ona tez nie próbowała załagodzić sporu. Obydwu nam było dobrze. 
W Energii atmosfera jak zwykle była wspaniała już 30 minut przed meczem hala była pełna, każdy wyczekiwał na siatkarzy, którzy już za moment rozegrają najważniejszy w tym sezonie bój. Wiadomo brązowy medal to dla Skry Bełchatów nie jest szczyt marzeń, jednak trzecie miejsce też jest bardzo dobre, szczególnie patrząc na tegoroczny poziom PlusLigi. Kiedy widowisko się rozpoczęło każdy kibic żółto-czarnych głośno dopingował, a Skra niesiona tym krzykiem grała bardzo dobrze. W końcówce czwartego seta nie było osoby na hali, która by siedziała, wszyscy stali, wszyscy krzyczeli i dopingowali. Po ostatnim gwizdku na hali wybuchła euforia. To było coś niesamowitego! Jeszcze przed dekoracją Włodarczyk podszedł do mnie. Uściskałam go najmocniej jak mogłam.
-Nieźle, co? -  zapytał i uśmiechnął się szeroko.
-Jestem z ciebie cholernie dumna - pocałowałam go. 
-Hmm, to może Staś zostanie dziś na noc u twojego taty? - złożył propozycję nie do odrzucenia. 
-No może - odpowiedziałam. 
Po chwili znaleźli się przy nas Kłos i Wrona. 
-My też dostaniemy nagrody takie jak on? - zapytał Kłos. 
-Nie - zaśmiał się Wojtek - takie nagrody mam tylko ja - pokazał im język i  wpił się w moje usta. 
-Raaanisz nas Wojtek - zajęczał Andrzej. 
-I to bardzo mocno - zawtórował mu Karol. 
-Nie mogę być dla nich taka. W końcu zdobyli medal - zaśmiałam się i uściskałam ich mocno.
-Chcemy więcej, chcemy więcej! - zaczęli krzyczeć i śmiać się. 
-Więcej nie ma - zgrywałam niedostępną. 
-No dobra, jesteś matką jego dziecka, musisz być bardziej jego niż nasza - zrobił smutną minę Karol, po czym wziął Andrzeja pod ramię i odeszli. 
-Idź i ty, zaraz dekoracja - powiedziałam do Wojtka, a on jeszcze tylko skradł mi całusa i pobiegł za chłopakami. 
Po dekoracji wszyscy poszliśmy na imprezę do Facundo i Nicolasa. Pierwszy raz odkąd urodziłam mogłam wyjść z przyjaciółmi i się zabawić. Muszę przyznać, że trochę mi tego brakowało. Oczywiście, wcześniej zadzwoniłam do taty i umówiłam się, że po Stasia pojedziemy jutro po południu. Był wniebowzięty i nie miał nic przeciwko. Na imprezie alkohol lał się litrami. Jak powiedział sam Falasca: "raz w sezonie można". Chłopaki mieli od niego pozwolenie na gruby melanż, więc postanowili to wykorzystać na maksa. Już koło 12 Wojtek chciał wracać jednak do domu, żeby spędzić trochę czasu razem. 
-My już będziemy uciekać - oznajmił wszystkim.
-Ale jak to? - zapytał zdziwiony Kłos. 
-Zostawiacie nas? - zawtórował mu nikt inny jak Andrzej. 
-Sorry panowie, ale mamy dziś wolną, chatę, musimy to jakoś wykorzystać - uśmiechnął się dwuznacznie i wyszliśmy z mieszkania. 
Kiedy znaleźliśmy się w mieszkaniu, od razu zaczęliśmy się namiętnie całować. Pierwszy raz mieliśmy szansę spędzić noc tylko we dwoje, bez płaczu dziecka, bez wstawania. Wszystko ułożyło się idealnie. 

Kiedy rano się obudziłam Wojtek mi się przyglądał. Jak za starych dobrych czasów - pomyślałam. 
-Wyspałaś się? - zapytał z szerokim uśmiechem. 
-Bardzo - zaśmiałam się. 
Nie za bardzo miałam ochotę wstawać z łóżka, najchętniej spędziłabym w nim cały dzień. Obowiązki jednak wzywały. Było już po 12, musieliśmy się ogarnąć i jechać do Łodzi, w końcu ojciec nie mógł siedzieć z małym aż tak długo. Na pewno był zmęczony. 
Około 14 wyjechaliśmy po dziecko. Przez ten czas zdążyłam się już za nim stęsknić i nie mogłam się doczekać, aż znowu wezmę go na ręce. 
Niedługo potem dotarliśmy do domu rodziców. Tata przywitał nas z entuzjazmem, widać było po nim, że jest strasznie zmęczony. Miał ogromne wory pod oczami, co oznaczało, że Mały dał popalić w nocy. No cóż, takie uroki bycia dziadkiem. Matka była obrażona, że o pomoc poprosiłam ojca a nie ją. Trudno, to ona nie akceptowała Wojtka, więc nie wiedziałam czy zaakceptuje jego dziecko. Kiedy przyjechaliśmy nie odzywała się do nas zbyt wiele, wojna trwała nadal. Czułam, że oddalamy się od siebie coraz bardziej, ale każda z nas była zbyt dumna, żeby wyciągnąć rękę i zażegnać konflikt. Chciałabym, aby między nami było normalnie, ale z drugiej strony nie chciałam być tą, która wyjdzie z inicjatywą, czekałam na ruch z jej strony. 
Wizyta w Łodzi nie trwała zbyt długo. Podziękowałam ojcu, wzięliśmy małego i wróciliśmy do Bełchatowa. To oznaczało tylko jedno, koniec sielanki. Czekał nas powrót do szarej rzeczywistości z płaczącym dzieckiem w nocy. Przynajmniej Wojtek miał teraz trochę wolnego, więc będziemy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Ustaliliśmy też, że od przyszłego wracam do pracy w Skrze. Oczywiście Włodarczyk miał przed tym nie małe obiekcje, ale jakoś udało mi się go przekonać. Staszka zapiszemy do żłobka albo znajdziemy jakąś nianię. Do tego jeszcze daleko, mieliśmy mnóstwo czasu.
_____________________________________________
Wiem, że po raz kolejny nawaliłam, ale nie mogę dobrnąć do końca tego opowiadania. Nie chcę obiecywać, że zakończę to szybko. Zaczęły się jednak wakacje, więc mam sporo czasu na pisanie. Jak wyżej, nie obiecuję, ale postaram się dodawać rozdziały jak najczęściej. Na prawdę cholernie Was przepraszam za moje zachowanie, ale nie miałam głowy do pisania, a też nie chciałam zawieszać bloga. Dziękuję tym, którzy mimo wszystko są i czytają to co się tutaj rodzi. Chwała Wam za to. Pozdrawiam Was i ściskam naprawdę mocno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz